"Miasto złodziei" to kolejny po "Gdzie jesteś Amando?" udany obraz reżyserski starszego z Afflecków. Tym razem nie jest to tak przytłaczający dramat jak jego poprzedni film, lecz odrobinę lżejszy
"Miasto złodziei" to kolejny po "Gdzie jesteś Amando?" udany obraz reżyserski starszego z Afflecków. Tym razem nie jest to tak przytłaczający dramat jak jego poprzedni film, lecz odrobinę lżejszy i przyjemniejszy w odbiorze, co nie znaczy oczywiście, że gorszy.
Charlestown, część Bostonu, w którym akcja filmu się rozgrywa, to istne Miasto Grzechu. Jednak z tą różnicą, że tutaj szerzy się głównie trend napadania na banki, co jest wpisane w tradycję okolicznych mieszkańców. "Miasto złodziei" opowiada o grupie dobrych znajomych, których hobby, a zarazem sposobem na życie jest właśnie kradzież. W przerwach pomiędzy kolejnymi akcjami robią lewe interesy, bawią się w nocnych klubach bądź zapijają na śmierć. Właśnie w środku tego wszystkiego wyłania nam się postać Bena Afflecka – Douga MacRaya. Indywidualisty, który musi działać wbrew swoim przekonaniom, jednocześnie starając się zerwać ze złodziejskim stylem życia. Zaś w przerwach pomiędzy napadami chodzi na spotkania wzajemnej pomocy i stara się trzymać z daleka od wyniszczającego niegdyś jego ciało stylu życia.
Film ma bardzo ciekawą oprawę aktorską – zobaczymy tutaj wyrazistego Jona Hamma (znanego głównie z przebojowego serialu "Mad Men"), Titusa Wellivera (grającego niegdyś jedną z bardziej zagadkowych postaci w serialu "Lost"), trochę już zapomnianego Bena Afflecka oraz Jeremy’ego Rennera – niewidzianego od czasu oscarowego "The Hurt Locker".
Wszyscy z nich pokazują w filmie bardzo bogaty warsztat aktorski, jednak na pierwszy plan wybija się postać twardo stąpającego po ziemi i brutalnego policjanta granego przez Hamma. Tuż za nim plasują się Affleck oraz Renner, którzy doskonale wcielają się w rolę prostackich kokso łebków.
Na uznanie zasługuje gra aktorska Bena Afflecka w pojedynczych scenach, np. w tej, w której opowiada o tym, jak odeszła jego matka. W całej tej kilkuminutowej sekwencji widzimy twarz Afflecka, a na niej pojedyncze drgania mięśni. Przykład typowej "gadającej głowy", lecz naprawdę doskonale odegrany – w stylu spowiadającego się dresiarza.
Film składa się z wielu takich wymownych scen, których w dzisiejszych sensacyjnych filmach na próżno szukać. Wiele scen napadów wprost nawiązuje do słynnej sceny odwrotu z nieudanego do końca skoku na bank z filmu "Gorączka". Tutaj bohaterowie postępują niemal identycznie, lecz z potyczek wychodzą zawsze obronną ręką.
Wbrew pozorom "Miasto złodziei" nie jest kolejnym płytkim filmem sensacyjnym, który ma jedynie przetrzymać widza przez dwie i pół godziny. O dziwo, przynosi świeży powiew, trochę już wyeksploatowanemu gatunkowi. Gdzieś pomiędzy kolejnymi strzelaninami, obraz stara się dotykać tematów samotności, pożądania, rodziny i dawno odłożonych na bok marzeń.
W gruncie rzeczy, film jest tak dobry i realistycznie skonstruowany, że po obejrzeniu go można poczuć się niemal winnym uczestniczenia w oglądaniu go. Powoduje to wrażenie, że jest się jednym z owych złodziei – tak dużą dawkę emocjonalną niesie ze sobą ten obraz. Od przyszłych widzów zależy, czy przypadnie im to do gustu czy jednak nie.