Kevin Spacey po raz drugi stanął za kamerą. Tym razem po to, by opowiedzieć niezwykłe dzieje jednego z bardziej znanych piosenkarzy lat 50-tych i 60-tych (a także, okazjonalnie, aktora) Bobby Darina. "Beyond the Sea" jest kolejną muzyczną historią, jakich w ostatnim czasie sporo się kręci w Hollywood. Film wyróżnia się jednak specyficzną koncepcją narracji. Mamy bowiem plan, gdzie Darin kręci film o sobie samym, mamy plan będący jego wspomnieniami i wreszcie plan będący podróżą w czasie, ku przeszłości. Te wszystkie narracyjne plany nachodzą na siebie, mieszają się, czasem współistnieją, tak że trudno się w tym połapać. Mimo to całość robi dobre wrażenie, nie ma tu galimatiasu, wręcz przeciwnie ? dość łatwo przyszło mi "wejść" w tę formułę. W filmie aż roi się od standardów Darina. I tu zaczyna się problem. Nie jest to moja muzyka, zatem z pewnym trudem przyszło mi wysłuchiwanie jednego po drugim "wielkiego" przeboju. Po pewnym czasie stawało się to nużące.
Całość wyszła Spaceyowi nieźle, jednak plan był bardzo ambitny, a Kevin, mimo wszystko nie dorósł jeszcze do roli dobrego reżysera. "Beyond the Sea" wypada lepiej niż choćby "Dreamgirls", lecz wśród muzycznych biografii ulokowałbym ten film gdzieś po środku.